Dobry pośrednik nieruchomości poszukiwany od zaraz… Czas na nowe rozdanie

Wioletta Odalska

Mateusz Zimecki ma swoje zasady i wartości, których negocjować się nie da. Odnosi spektakularne sukcesy i pokazuje, że zysk to nie wszystko. Postawił sobie w życiu ważny cel – obalić mit, że pośrednik jest po to, by z klienta wyciągnąć kasę. Stawia na ludzi i relacje. Twierdzi, że rynek pośrednictwa w Polsce można zmienić na lepsze! Zobaczcie, jak pracuje się w INDUO HOUSE i czemu nie można mówić, że to agencja…

Wioletta Odalska: Zajmujesz się pośrednictwem, zarządzaniem najmem, inwestujesz. Co jest najbliższe Twojemu sercu?
Mateusz Zimecki: Pośrednictwo. Od tego zaczynałem swoją przygodę w nieruchomościach. Następnie z tego pośrednictwa wynikały inwestycje i zarządzanie najmem, jako kolejne etapy rozwoju. Wystartowałem w 2014 r., równolegle zaczynając studia. Miałem wtedy 19 lat i pracowałem przez rok w mocno rozwijającym się biurze nieruchomości w Warszawie. Otwieraliśmy kolejne oddziały, a ja miałem coraz większą decyzyjność w firmie. Ale w pewnym momencie zacząłem zauważać, że osoba, która zarządza firmą, kompletnie nie rezonuje ze mną na poziomie wartości. Zrezygnowałem z tej pracy i z dwoma kolegami postanowiliśmy założyć własne biuro nieruchomości. Ta przygoda trwała 3 lata, bardzo dużo się tam nauczyłem. Postanowiłem jednak sprzedać swoje udziały i pójść jeszcze dalej. W 2018 r. wziąłem udział w warsztatach Wojtka Orzechowskiego. Cały czas szkoliłem się także u innych specjalistów z branży. Widziałem duży potencjał
w pośrednictwie, zamarzyłem, aby docierać do trochę innych klientów niż tylko zwykły Kowalski, który sprzedaje swoje mieszkanie raz w życiu. Jestem z natury ciekawski i lubię nowe wyzwania.

W.O.: Założyłeś swoją firmę – INDUO HOUSE. Czy mógłbyś powiedzieć, skąd pomysł na nazwę i co ona oznacza?
M.Z.: „INDUO” oznacza wprost „w duecie”. Ta nazwa odzwierciedla nasze podejście w firmie do pracy, a w zasadzie naszą filozofię, zgodnie z którą prowadzimy biznes. Mamy swoje wartości i bardzo mocno stawiamy na budowę odpowiedniej kultury organizacyjnej. Nie ma u nas w zespole przypadkowych osób. Chcemy pokazywać, że współpraca z pośrednikiem może być oparta na partnerstwie, a pośrednik może być prawdziwym doradcą w zakresie nieruchomości. To osoba tak samo potrzebna, jak zaufany prawnik, notariusz, lekarz czy nawet czasami kosmetyczka.

W.O.: Czyli jednym z elementów sukcesu jest zespół.
M.Z.: Zdecydowanie tak. Nigdy nie miałem wizji, aby prowadzić biznes w pojedynkę. Razem można osiągnąć więcej. Lubię współpracować z innymi ludźmi. To naturalnie wynika z mojej osobowości. Bardzo dużo satysfakcji sprawia mi obserwowanie, jak osoby wokół mnie osiągają sukcesy, ze świadomością, że dołożyłem do tego swoją cegiełkę. Ostatnio usłyszałem nawet od mojego wspólnika, że autentycznie zmieniłem jego życie na lepsze… Mieć pozytywny wpływ na życie innych ludzi – to satysfakcja nie do opisania.

W.O.: Nie chcesz też, aby Twoją firmę określano mianem agencji. Dlaczego?
M.Z.: Agencje zazwyczaj pobierają wynagrodzenie od dwóch stron transakcji. Często są to firmy, które niestety sięgają po mało etyczne rozwiązania w swojej pracy, np. kradzież zdjęć i opisów właściciela lub konkurencji. Agencja kojarzy mi się po prostu z brakiem profesjonalizmu. My z kolei jesteśmy firmą doradczą, która świadczy komplementarne usługi na rynku nieruchomości.

W.O.: Wy pobieracie wynagrodzenie tylko z jednej strony, czyli od swojego klienta, którego reprezentujecie.
M.Z.: Tak, to podstawowa zasada w INDUO HOUSE. Już na samym początku, projektując model biznesowy, podjęliśmy decyzję, że tak będziemy pracować. Dlaczego? W przeszłości miałem epizody, że brałem wynagrodzenie od dwóch stron transakcji. Widziałem, że to nie pozwala budować z klientem relacji i realnie nie pozwala reprezentować którejkolwiek ze stron. Co ważniejsze, autentycznie czułem, że to nie współgra z moimi wartości. Osoby, które razem ze mną budują INDUO HOUSE, także się do tego modelu przekonały i w niego wierzą. To jest podstawowe kryterium rekrutacyjne – mam na myśli to, czy ktoś pasuje do naszej kultury organizacyjnej, czy ma podobne wartości.

W.O.: Dzięki takiemu modelowi pobierania wynagrodzenia klienci wracają do Was częściej?
M.Z.: Tak, zdecydowanie. Często pierwsza reakcja klientów, kiedy słyszą, że bierzemy wynagrodzenie tylko od jednej strony, jest taka: „No dobrze, ale jaką ja mam z tego korzyść? Może weźcie sobie od drugiej strony”. My wtedy musimy wykonać pewną pracę i klienta wyedukować, wytłumaczyć mu, że jeżeli bralibyśmy wynagrodzenie od dwóch stron transakcji, to wówczas nie reprezentowalibyśmy nikogo poza sobą i to nie jest korzystne dla niego. Tak to działa na cywilizowanych rynkach, tak działają cywilizowani pośrednicy. Widzę bardzo duży opór w przejściu na ten model wśród agentów, w szczególności tych, którzy pracują długo na rynku. Oni nie potrafią zrozumieć, dlaczego mieliby wziąć wynagrodzenie tylko od jednej strony transakcji, skoro wcześniej – tak to trzeba nazwać – „dziobali” od wszystkich po trochu.

W.O.: Uważasz, że znacznie lepiej rozumiesz potrzeby inwestorów na rynku nieruchomości, niż większość pośredników. Dlaczego?
M.Z.: W 2018 r. sam zacząłem inwestować na rynku nieruchomości, równolegle pracując jako pośrednik. Mam za sobą flipy na rynku pierwotnym i wtórnym. Nigdy nie straciłem na inwestycji, a mój największy zysk do tej pory to 180 000 zł z flipa. Wiem, z czym inwestorzy mierzą się na co dzień. Miałem dwie opcje: albo szukać zewnętrznych pośredników, którym będę mógł zaufać, aby sprzedawali moje nieruchomości i pozyskiwali okazje inwestycyjne, albo stworzyć tzw. dream team samemu i rozwinąć ten projekt na moich zasadach. Wybrałem drugą opcję, ponieważ proces tworzenia daje mi dużo satysfakcji, a tworzenie firmy tym bardziej. Dlatego to robię.

W.O.: Czy nie jest czasami tak, że inwestorzy uważają, że współpraca z pośrednikiem jest im zbędna, bo sami mogą sprzedać swoje mieszkanie?
M.Z.: Większość inwestorów rzeczywiście nie jest zainteresowana przekazaniem mieszkania do sprzedaży pośrednikowi, bo nie widzą w tym wartości. Natomiast na dłuższą metę takie podejście często okazuje się błędem. Inwestor to najzwyczajniej w świecie przedsiębiorca, który w pewnym momencie staje przed wyborem: albo robię wszystko sam, albo deleguję pewne procesy, by mieć więcej czasu na rozwój firmy. Sprzedaż mieszkania jest jednym z procesów obecnym w biznesie flipowania. Tak samo jak proces remontu lub pozyskania okazji. Inwestor musi odpowiedzieć sobie na pytanie: „Czy ja na pewno sam chcę zajmować się sprzedażą mieszkania? Czy mam na to czas, pieniądze, odpowiednie umiejętności i czy ja w ogóle lubię to robić?”. Jeżeli tak, to super – niech działa. Jeżeli nie,
z pomocą możemy przyjść my – jako osoby, które rozumieją inwestorów. My zmagamy się z podobnymi wyzwaniami na co dzień. Naszym celem jest zaoszczędzić czas inwestora i sprawić, aby zapłata naszego wynagrodzenia była dla niego inwestycją, która zwraca się z fajnym ROI, a nie jest zbędnym kosztem.

W.O.: Możesz pochwalić się spektakularnymi sukcesami. Dzięki Tobie klient zarobił dodatkowe 100 tys. zł ze sprzedaży mieszkania, inna klientka po 20 nieudanych prezentacjach kupiła od Ciebie pierwsze mieszkanie, które jej pokazałeś. Inwestorowi w czasie pandemii sprzedałeś nieruchomość, która wygenerowała zysk na poziomie 180 tysięcy złotych. Zaskoczyłeś nawet dewelopera, który nie wierzył , że może sprzedać swój dom o wiele drożej. Jak tego dokonujesz? To kwestia osobistego uroku, wiedzy, doświadczenia czy odwagi?
M.Z.: Składa się na to kilka czynników. Do każdej współpracy z nowym klientem podchodzę tak, jak do osobnego projektu, w którym każdy musi zyskać, żeby to miało sens. Suma korzyści musi by większa niż suma negatywów, które z tego wynikają. Patrząc przez pryzmat generowania wartości dla klienta zastanawiam się, jak to zrobić, żeby osiągnąć dla niego oczekiwany rezultat. Chodzi oczywiście o zysk, ale nie tylko – często o bezpieczeństwo, komfort psychiczny. Pomagają także narzędzia, z których korzystamy np. do szacowania ceny lub marketingu. Większość inwestorów ich nie używa, nie wspominając o pośrednikach. To daje nam przewagę, jesteśmy dzięki temu o krok przed konkurencją.

W.O.: Sytuacja na rynku mocno się zmieniła w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Już nic się samo nie sprzedaje. Jak w tej rzeczywistości radzą sobie pośrednicy?
M.Z.: Kryzys weryfikuje uczestników rynku, czasami brutalnie. Teraz nieruchomości sprzedaje się trudniej, to prawda. Słaby pośrednik, który nie jest przygotowany i nie potrafi prowadzić klienta, na pewno straci. Zyskają ci, którzy są prawdziwymi doradcami i zbudowali sobie przez ostatnie lata zaufanie. Teraz szczególnie liczą się umiejętności miękkie, sprzedażowe, marketingowe – ci, którzy mają je na wysokim poziomie, będą w stanie zamykać skutecznie transakcje.

W.O.: Twoim celem jest też zbudowanie najbardziej rozpoznawalnej firmy sprzedażowej w Polsce. Jak to zrobisz?
M.Z.: Mam takie ambicje. Uważam, że trzeba mierzyć w życiu wysoko. Nie skupiam się na tym, co będzie za 20 lat, tylko patrzę, co może się wydarzyć
w przeciągu najbliższych miesięcy i na co mam wpływ. Dbam o to, aby praca, którą wykonuję, była zgodna z moim sumieniem i dawała wartość innym. Zamierzam wokół siebie budować zespół ludzi, którzy na poziomie wartości są podobni do mnie, ale na poziomie umiejętności i wiedzy merytorycznej często zupełnie inni. Dzięki temu możemy się uzupełniać, ale wartości mamy podobne. Tak widzę pierwszy punkt przepisu na stworzenie dream teamu z prawdziwego zdarzenia.

W.O.: Powodzenia!
MZ: Dziękuję!

Mateusz Zimecki – tworzę firmę INDUO HOUSE. Zmieniam wizerunek pośredników na rynku nieruchomości. Kocham sport.
www.induohouse.pl
Facebook: https://www.facebook.com/induohouse